czwartek, 2 stycznia 2014

W GŁOWIE PIĘŚCIARKI, CZYLI EMOCJE TOWARZYSZĄCE WALCE

Zastanawialiście się kiedyś, co czują pięściarze przed, podczas i po walce? Przedstawię Wam to z mojej perspektywy. Posłuchajcie, jakie emocje towarzyszą mi od chwili otrzymania terminu pojedynku do kilku dni po występie i jak wygląda moje przygotowanie mentalne.

Poznaję termin walki

Tuż po podpisaniu kontraktu na walkę ogarnia mnie euforia i niespożyta energia. Robię się hiperaktywna, gadatliwa i od razu mam ochotę robić 3 treningi dziennie. Na każdym biegu, tarczy czy sparingu daję z siebie wszystko, a perspektywa walki wyzwala  dodatkowe pokłady energii. Zaczynam też bardziej zwracać uwagę na dietę, by dostarczać mojemu organizmowi tego, co jest mu potrzebne do optymalnego funkcjonowania.

Następną, bardzo przyjemną czynnością, jest wybór piosenki, przy której wyjdę do ringu. Jest to dla mnie bardzo ważne, bo muzyka mocno mobilizuje mnie do treningów. Nie chciałabym wychodzić do walki przy przypadkowej piosence. Mam ponad 20 utworów, które chciałabym słyszeć w drodze do boju i mam nadzieję, że uda mi się wykorzystać wszystkie. Choć muzyka jest dla mnie taka ważna, muszę przyznać, że przed walką słyszę tylko początek wybranego przez siebie utworu, bo później ogarnia mnie takie skupienie, że dopiero oglądając transmisję dowiaduję się, kiedy przestali grać moją piosenkę. Nigdy nie zostawiam wyboru kawałka na ostatnią chwilę, bo jest mi on potrzebny do wizualizacji. Muszę wiedzieć, przy jakiej muzyce wyjdę, by wyobrażać sobie to jak najdokładniej i jak najczęściej.

Kolejnym przyjemnym etapem jest napisanie na kartce, jak będę się czuła przed walką, co zrobię z przeciwniczką, co da mi ta konfrontacja i dlaczego tak właśnie będzie; słowem – piszę sobie idealny scenariusz. Jest to sposób, który polecają wszyscy ludzie sukcesu i uwierzcie mi, że spełniła mi się w życiu każda rzecz, którą zapisałam – niektóre trochę później, niż chciałam, ale w końcu się spełniły. Niektóre przyszły z kolei znacznie szybciej, niż planowałam. Ważne jest, by napisać jak najwięcej szczegółów – datę i miejsce walki, nazwisko przeciwniczki itd. Następnie czytam ten tekst codziennie i podświadomość nastawia mój organizm na realizację tych zadań. Lubię też odwiedzić miejsce gali przed walką, by wiedzieć, jak wygląda hala, gdzie będzie stał ring, skąd będę wychodziła, gdzie będę się rozgrzewała itd.  Wizualizacja jest wtedy dużo skuteczniejsza.

Podczas przygotowań

Wysoki poziom energii i nastrój oczekiwania utrzymują się przez cały okres przygotowań do gali. Muzyka działa na mnie wtedy jeszcze mocniej. Podczas biegu w parku mam ochotę wyśpiewać na głos każdą piosenkę, która leci w MP3. Co jakiś czas nachodzą mnie też wątpliwości. Przychodzą myśli w rodzaju „po co ci to, mogłabyś wykonywać każdy zawód” itp., ale po chwili ulatują.

Kilka dni przed walką

Na kilka dni przed walką lubię mieć wokół siebie najbliższych. Bardzo pomaga mi ich wsparcie. W tym okresie jestem też bardziej pobłażliwa wobec siebie. Pozwalam sobie na więcej niż zwykle, a podczas zakupów nie odmawiam sobie rzeczy, których bym w innym czasie nie kupiła ze względu na zdrowy rozsądek. Myślę, ze jest to jakiś sposób radzenia sobie ze stresem. Ostatnie dni przed galą najbardziej lubię spędzać w domu czytając, oglądając filmy i ogólnie kumulując energię.

Doba przed  walką

Podczas nocy przed galą śpię dobrze, ale w dzień walki nie ma już mowy o drzemce. Od rana jestem nakręcona, chcę już wejść do ringu i nie potrzebuję nic bardziej pobudzającego od herbaty. Widok mojego pokoju hotelowego jest wtedy dosyć zabawny. Trudno mi usiedzieć w miejscu, więc robię walkę z cieniem i wczuwam się przed lustrem. Gdy nachodzi mnie obawa przed porażką lub słabym występem, myślę o wszystkich, którzy mi kibicują, a szczególnie o znajomych, którzy przyjadą dopingować mnie na żywo. To dodaje wielkiej wiary w siebie, bo nie chcę ich zawieść. Stres odganiam natomiast prostym i prawdziwym wytłumaczeniem, że całe napięcie minie wraz z pierwszym gongiem.

Podczas rozgrzewki przed walką moje ciało wyraźnie czuje, że stoczy pojedynek, bo znacznie wzrasta wtedy we mnie poziom agresji. Przychodzą myśli, że muszę roznieść przeciwniczkę. Kiedy staję w korytarzu i czekam na wyjście do ringu, chcę się w nim jak najszybciej znaleźć i zacząć walkę. Po usłyszeniu początku mojej piosenki ruszam między liny i ogarnia mnie ogromnie skupienie. Kiedy już wejdę po schodkach, jestem w transie. Wiem, że dookoła jest publiczność, obok trener, a w ringu sędzia, ale widzę praktycznie tylko przeciwniczkę – trochę jakbym trzymała ją na celowniku. Nie rejestruję wtedy żadnych niepotrzebnych dźwięków – słyszę tylko słowa trenera i sędziego.

Po walce

Po konfrontacji wyrzut hormonów szczęścia jest tak duży, że jest to jeden z powodów, dla których boksuję. Myślę, że można to porównać do początkowej fazy zakochania. Nie lubię oblewać zwycięstwa, bo ten stan jest tak idealny, że nie chcę go zmieniać żadnymi substancjami. Wolę wrócić do domu i przed snem odtworzyć sobie walkę w głowie.

Każde starcie daje impuls do ciężkiej pracy – słabe, bo chcesz poprawić błędy i się odkupić, a dobre, bo chcesz, by kolejne też tak wyglądały. Po gali mam więc znowu napęd do pracy, przez co nie lubię odpoczywać dłużej, niż 2-3 dni. Następnie powracam do codziennych  treningów czekając, aż dostanę kolejną szansę wejścia między liny.  

środa, 18 grudnia 2013

O PIENIĄDZACH I NIE TYLKO



Wiele osób pyta mnie, czy będąc kobietą, da się wyżyć z boksu zawodowego w Polsce. Często jest to pierwsze pytanie, które zadaje mi nowopoznana osoba zaraz po tym, gdy ktoś przedstawi mnie jako pięściarkę. Odpowiadam im – nie wiem. Być może się da, ale ja z pewnością z tego nie żyję. Przynajmniej na razie. Oczywiście zarabianie na boksie byłoby dla mnie idealnym stanem, ale jest to coś, do czego chcę dążyć, a nie coś, co stawiałam za warunek, by w ogóle zacząć. 

Boks zawodowy był moim marzeniem odkąd zaczęłam trenować, czyli od 2006 roku. Z braku perspektyw na wejście w ten rodzaj pięściarstwa, a także dla nabrania doświadczenia, zaczęłam od boksu amatorskiego, zwanego dziś olimpijskim. Chociaż przeżyłam dzięki temu wiele niezapomnianych chwil, nigdy nie czułam, że odmiana w kaskach i rękawicach amortyzujących ciosy jest dla mnie. Nie było tam tego, co najbardziej lubię w boksie, czyli nokautów. Czułam się jak zawodniczka bazująca na szybkości, która musi walczyć w wodzie po szyję -  mój największy atut był niwelowany. W całej przygodzie amatorskiej, która trwała 4 lata, tylko raz znokautowałam przeciwniczkę ciężko i był to jeden z dwóch klasycznych nokautów w boksie olimpijskim kobiet, które widziałam. A w tej dyscyplinie zawsze najbardziej podobała mi się surowa, pierwotna fizyczność i siła powodująca destrukcję. Szukałam opcji przejścia na zawodowstwo, ale może ich wtedy w Polsce nie było, a może, jak to mówią Amerykanie, nie zajrzałam pod każdy kamień, w każdym razie nie osiągnęłam wówczas swojego celu. 

Na trzy lata odnalazłam się w rugby, któremu zawdzięczam jedną z najpiękniejszych przygód w moim życiu. Skierowałam na tę dyscyplinę całą swoją pasję sportową, osiągając tytuły krajowe z moimi drużynami, najlepsze wyniki w historii z kadrą, wiele nagród indywidualnych i przyjaźnie, które chciałabym utrzymać na lata. W pewnym momencie odezwał się jednak znowu duch bokserski. Przypomniałam sobie, jakie miałam kiedyś plany i znów zapragnęłam je realizować. W rugby doszłam już do pewnej ściany, bo jako kadra nie możemy zdziałać dużo więcej. W tym roku byłyśmy o jeden mecz od awansu do TOP12, ale z naszym rocznym budżetem jeszcze przez kilka pokoleń nie dogonimy takiej Kanady, Nowej Zelandii czy choćby Anglii, gdzie w rugby kobiet pompowane są miliony. Nawet w przypadku awansu, w topie dostałybyśmy najpewniej baty i wróciły do Dywizji I, co jest losem wielu drużyn z potencjałem i bez kasy. W boksie natomiast mogę jeszcze wiele osiągnąć, dlatego powróciłam na salę treningową.  

Miałam szczęście, że tym razem trafiłam na ludzi, którzy pomogli mi postawić pierwsze kroki. Gdyby nie oni, być może nadal czekałabym na debiut lub znów bym się poddała. Byli to trener Jarosław Soroko oraz Mariusz Grabowski i Krystian Cieśnik z Tymex Promotion, którym serdecznie dziękuję. Dzięki nim stoczyłam 2 zawodowe walki i od razu poczułam, że boks zawodowy jest tym, w czym chcę się spełniać, doskonalić i po co wiele lat temu przyszłam do gymu. Już wkrótce stoczę trzecią walkę, po której poszukam stabilizacji, czyli promotora w Polsce lub za granicą. Zazdroszczę zawodnikom, którzy mogą skupiać się wyłącznie na walkach i przygotowaniu do nich. Nie mam niestety takiego luksusu, bo jak na razie jestem wolnym strzelcem i muszę załatwiać sobie wszystko, począwszy od miejsca na gali (a nie jest to łatwe) przez osobę, która znajdzie przeciwniczkę, skończywszy na sponsorach i funduszach. Jest to tak wykańczające, że jak dotąd moje walki były dużo łatwiejsze, niż doprowadzenie do nich. Ale sama tego chciałam. Mogłam wybrać drogę natychmiastowych wypłat, jeżdżąc od razu za granicę na walki z trudnymi rywalkami (a w chwilach desperacji byłam już na to gotowa, oczywiście mając nadzieję, że wejdzie ten idealny cios :)), wybrałam jednak drogę rozwoju, która jest na razie bardzo ciężka, ale mam w zanadrzu jeszcze mnóstwo zapału. Dlaczego? Bo obiecałam sobie, że nie odpuszczę, dopóki nie sprawdzę się z mocnymi przeciwniczkami (po kilku walkach wprowadzających), bo uważam, że mogę pokonać wiele z nich i nie zasnę spokojnie, dopóki się nie przekonam :). A wracając do pieniędzy w boksie, to nigdy nie były one moim celem, a jedynie pożądanym skutkiem ubocznym. Nie pytajcie więc, ile zarabiam z tego boksu i czy mi się to opłaca. Pytajcie, czy się w tym spełniam, a nie dam Wam dojść do głosu przez godzinę!