Wiele osób pyta mnie, czy będąc
kobietą, da się wyżyć z boksu zawodowego w Polsce. Często jest to pierwsze
pytanie, które zadaje mi nowopoznana osoba zaraz po tym, gdy ktoś przedstawi
mnie jako pięściarkę. Odpowiadam im – nie wiem. Być może się da, ale ja z
pewnością z tego nie żyję. Przynajmniej na razie. Oczywiście zarabianie na
boksie byłoby dla mnie idealnym stanem, ale jest to coś, do czego chcę dążyć, a
nie coś, co stawiałam za warunek, by w ogóle zacząć.
Boks zawodowy był moim marzeniem
odkąd zaczęłam trenować, czyli od 2006 roku. Z braku perspektyw na wejście w
ten rodzaj pięściarstwa, a także dla nabrania doświadczenia, zaczęłam od boksu
amatorskiego, zwanego dziś olimpijskim. Chociaż przeżyłam dzięki temu wiele
niezapomnianych chwil, nigdy nie czułam, że odmiana w kaskach i
rękawicach amortyzujących ciosy jest dla mnie. Nie było tam tego, co najbardziej lubię w boksie,
czyli nokautów. Czułam się jak zawodniczka bazująca na szybkości, która musi
walczyć w wodzie po szyję - mój największy
atut był niwelowany. W całej przygodzie amatorskiej, która trwała 4 lata, tylko
raz znokautowałam przeciwniczkę ciężko i był to jeden z dwóch klasycznych
nokautów w boksie olimpijskim kobiet, które widziałam. A w tej dyscyplinie
zawsze najbardziej podobała mi się surowa, pierwotna fizyczność i siła
powodująca destrukcję. Szukałam opcji przejścia na zawodowstwo, ale może ich wtedy
w Polsce nie było, a może, jak to mówią Amerykanie, nie zajrzałam pod każdy kamień, w każdym razie
nie osiągnęłam wówczas swojego celu.
Na trzy lata odnalazłam się w
rugby, któremu zawdzięczam jedną z najpiękniejszych przygód w moim życiu.
Skierowałam na tę dyscyplinę całą swoją pasję sportową, osiągając tytuły
krajowe z moimi drużynami, najlepsze wyniki w historii z kadrą, wiele nagród
indywidualnych i przyjaźnie, które chciałabym utrzymać na lata. W pewnym
momencie odezwał się jednak znowu duch bokserski. Przypomniałam sobie, jakie
miałam kiedyś plany i znów zapragnęłam je realizować. W rugby doszłam już do
pewnej ściany, bo jako kadra nie możemy zdziałać dużo więcej. W tym roku
byłyśmy o jeden mecz od awansu do TOP12, ale z naszym rocznym budżetem jeszcze
przez kilka pokoleń nie dogonimy takiej Kanady, Nowej Zelandii czy choćby
Anglii, gdzie w rugby kobiet pompowane są miliony. Nawet w przypadku awansu, w
topie dostałybyśmy najpewniej baty i wróciły do Dywizji I, co jest losem wielu
drużyn z potencjałem i bez kasy. W boksie natomiast mogę jeszcze wiele osiągnąć, dlatego powróciłam na salę treningową.
Miałam
szczęście, że tym razem trafiłam na ludzi, którzy pomogli mi postawić pierwsze
kroki. Gdyby nie oni, być może nadal czekałabym na debiut lub znów bym się
poddała. Byli to trener Jarosław Soroko oraz Mariusz Grabowski i Krystian
Cieśnik z Tymex Promotion, którym serdecznie dziękuję. Dzięki nim stoczyłam 2
zawodowe walki i od razu poczułam, że boks zawodowy jest tym, w czym chcę się
spełniać, doskonalić i po co wiele lat temu przyszłam do gymu.
Już wkrótce stoczę trzecią walkę, po której poszukam stabilizacji, czyli
promotora w Polsce lub za granicą. Zazdroszczę zawodnikom, którzy mogą skupiać
się wyłącznie na walkach i przygotowaniu do nich. Nie mam niestety takiego
luksusu, bo jak na razie jestem wolnym strzelcem i muszę załatwiać sobie
wszystko, począwszy od miejsca na gali (a nie jest to łatwe) przez osobę, która znajdzie
przeciwniczkę, skończywszy na sponsorach i funduszach. Jest to tak wykańczające, że jak dotąd moje walki
były dużo łatwiejsze, niż doprowadzenie do nich. Ale sama tego chciałam. Mogłam
wybrać drogę natychmiastowych wypłat, jeżdżąc od razu za granicę na walki z
trudnymi rywalkami (a w chwilach desperacji byłam już na to gotowa, oczywiście
mając nadzieję, że wejdzie ten idealny cios :)),
wybrałam jednak drogę rozwoju, która jest na razie bardzo ciężka, ale mam w
zanadrzu jeszcze mnóstwo zapału. Dlaczego? Bo obiecałam sobie, że nie
odpuszczę, dopóki nie sprawdzę się z mocnymi przeciwniczkami (po kilku walkach wprowadzających), bo uważam, że mogę pokonać wiele z nich i nie zasnę spokojnie,
dopóki się nie przekonam :).
A wracając do pieniędzy w boksie, to nigdy nie były one moim celem, a jedynie
pożądanym skutkiem ubocznym. Nie pytajcie więc, ile zarabiam z tego boksu i czy
mi się to opłaca. Pytajcie, czy się w tym spełniam, a nie dam Wam dojść do
głosu przez godzinę!
Dobry wieczór, chociaż zaznaczę na wstępie że jako chłopak jakoś zakrywam rękami oczy gdy kobiety się biją, to fajnie się czytało, pisz pisz. Myślałem że taka osoba jest noszona na rękach, a jeśli nie to ma chociaż ten komfort treningu, poczucie stabilizacji jednak widzę walka.
OdpowiedzUsuńAle walcz, walcz sądzę że... będzie ok. To pierwsze moje wrażenie.
Chciałbym tu zajrzeć kiedyś. Do widzenia.
Dziękuję za ciepłe słowa. Rzeczywiście nie jest łatwo, ale wierzę, że to tylko trudne początki. Mam nadzieję, że będziesz tu stałym gościem!
UsuńPozdrawiam
Link po linku i dotarłam do Twojego bloga. Ekstra, że pięściarka pisze w sieci. Na jednym z moich blogów propaguję połączenie swojej pasji z siecią i blogowanie uważam za najlepsze połączenie tych tematów. Zapraszam na moje blogi: http://monikaturemka.blogspot.com/ sportowy
OdpowiedzUsuńi http://monikaturemka.com.pl/blog motywacyjno-biznesowy
Życzę sukcesów i wytrwałości.
Dzięki, z chęcią poczytam!
Usuńdlaczego tak mało piszesz?
OdpowiedzUsuńobejrzałem dzisiaj Twój 26 minutowy wywiad z wielkim zainteresowaniem.
mądry, autentyczny, interesujący. mówisz tam o wielu sprawach ze swojego życia. to ciekawy materiał na więcej pokazujący, że rzeczywistość Twojego życia jest szersza i głębsza i nie zawęża się tylko do boksu.